niedziela, 28 kwietnia 2013

d.o.m___________

Paleolit. Mezolit. Neolit. Dom.

Co to dom? Dom?

Jadę do domu, powiedziałem kilka dni temu. Ten, który nazwy jeszcze nie ma, zapytał mnie gdzie jest mój dom. Czy tu w mieście na W? Czy we wsi pod miastem na O, gdzie Senior ma swoje gniazdo, Ojciec mój. Pojechałem. Okazało się po raz pierwszy, że jestem tam gościem. Choć znam na pamięć każdy kąt, choć mógłbym poruszać się tam z zamkniętymi oczami, choć wyrosłem tam i wracałem codziennie przez 18 lat. 
Z domownika, stałem się gościem. Nic w tym złego, ale człowiek, ja człowiek, potrzebuje domu, gdzież on?

Wracając z już gościńca, nie domu, zajechałem w dzień boży do szwedzkiego niebieskiego baraku, z żółtymi literami, gdzie słychać było: Michał zostaw, nie dyndaj się na tym. Patryk, chodź, tutaj jestem. Maaaamooo kup mi to. A kuku synku, gdzie jesteś. Łzy łzy łzy. Chodź idziemy już, bo naprawdę mam dosyć. A wziąłeś to? A tamto? Gwar. Ty tu urządzisz. Urządzają swe domy Polacy. A ja? Ja po krzesła, ale gdzie mój dom?

Ponoć w domu, potrzebny jest stół, ale nikt nie wspominał o krzesłach. W moim wynajmowanych 40 metrach z kwadrata ciętych, stół był od początku, nie mój, ale był. Krzeseł nie było. Nabyłem je dzisiaj drogą kupna, wszedłem, postawiłem, siedzę teraz przy stole i piszę sraczkę i... czuję się jak w domu. Choć nie jest to moje miejsce, to tu są moje teraźniejsze rzeczy. Choć przeszłość uporządkowana w gościńcu we wsi pod miastem na O pozostała, to spokojny żoliborz moim domem jest. Czuję to. Wcinam ser brie, popijam colą. Naczynia niepozmywane od 89 godzin, pranie wisi już dawno suche, złożone tła fotograficzne, kapiący wkurwiający kran od wanny. Mój dom.

Jestem w domu.

czwartek, 25 kwietnia 2013

pełny.pełni__________

Bezkarnie się gapi na mnie teraz. Pyza. Jasny. Pełny. Pełni. Ja pełny. Na niebie pełnia. On mnie wypełnia. Ten co nazwy jeszcze nie ma. A ja Jego? A co ja? Ja?

Wiedziałem, że przyjdzie a i tak skurczybyk (co to za słowo w ogóle?) zrobił swoje. I pójdzie. I za miesiąc wróci, żeby namieszać znów.

Roztrzaskany nie co. Poturbowany mocno. Zgubiony lekko. Niewiedzący znowu. Rozszczepiony już nie. Oj. oj. Tęskniący? Chcący? Bijący się nie tylko z myślami. Oj. 

Gapi się. No nieźle. A ten to taki, a tamten to taki, a miał być taki, a jest taki. bla bla bla. Projekcje głowy.

Chcę do tego bez nazwy. Chcę się przyzwyczajać. Odkrywać. Wąchać. Być. Wiedzieć. Czuć. Widzieć. Słyszeć. 

Krótka sraczka. Kiepsko oddycham. Chcę spać, a wiem, że nie zasnę. Zadzwonię jeszcze na chwilę. Gdzie to zmierza?

wtorek, 23 kwietnia 2013

chłopcy________23.04

Piękni na ulicach. Piękni w metrze. Co i rusz takich widać. W kolejce po pierogi w barze Bambino piękny, ale posłuchać go przez chwile? Prysk. Nic. Pięknego jakiś zostawił bo sexu tylko chciał. Czyli ciało to nie wszystko. Wspaniałego, który tak mi się spodobał, zostawił inny, bo coś tam, on sam przyszedł wczoraj usiadł i po prostu mi to powiedział. Biorę.

Biegunowy chłopiec, twierdzi, że zdeptałem jego serce, że wszedłem po prostu, bez pytania. Kocha, po czym twierdzi że mam go w pośladkach. Chce pomocy, po czym twierdzi, że nie wiem jak jej udzielić. Płacze, krzyczy, zaciska zęby. Sadzi monologi. Manipuluje. Szantażuje. Steruje emocjami. Świadomie? Nieświadomie? Co gorsze? Wszystko biorę. Jestem dzielny, naładowany dobrymi zdaniami od A, nie używam słowa ALE. Nie słucha mnie. Wie swoje. Pewnie, tak łatwiej. Kłamie i przeprasza. Tęskni i przeprasza. Kocha i przeprasza. Przeprasza, przeprasza, przeprasza. Rzyg. A ja to biorę.

I przyjeżdża dzisiaj On, który nazwy jeszcze nie ma. Ha, nazywanie. Wszystko musi mieć swoją nazwę? A może właśnie On nie będzie jej miał, bo może po prostu BĘDZIE. On, z którym rozmowy trzeba przerywać. Z którym jest wirtualnie i dynamicznie. Z którym i to i to. I mam ochotę spierdolić ze strachu. I filmów w głowie staram się nie kręcić. Wyobraźnia nie daje mi spokoju. Już widzę i to i to i tam i tu. I wspaniale mi jest w mojej głowie. A rzeczywistość? Odpowiadaj.

Ja jebie. Nie przerabiam. Jadąc metrem uśmiecham się do siebie wspominając cudowne spacery wczorajsze, po chwili widząc datę dzisiejszą 23.04 oczy zachodzą łzami. Nawet nie wiem ile miałaby dzisiaj lat, ale na pewno dostałaby bukiet żółtych tulipanów i dużo więcej. Mamo, tęsknię. 

Brzuch ściśnięty. Wirowanie na 1000 obrotów. 

czwartek, 18 kwietnia 2013

pętle_czasu___________

Czasami sobie myślę, że pętla czasu zaciska się wokół mojej szyi, lekko podduszając, co bywa przyjemne.

Miasto na W. Godz. 8:40. Pijąc kawę, wcinając szejka bananowego, powróciwszy skądś gdzie oddech stawał się krótszy, a ciało pokrywało się potem zyskując jakże chwilową przyjemność. Pętla czasu. Znowu tam wróciłem, do niego. Bo jest. Bo na wyciągnięcie ręki. Bo zawsze jest fajnie. Czasami bardziej fajnie, czasami mniej. Teraz było mniej. Powtarzalność. Ty tak, ja tak. Ty liżesz tu, ja liżę tam. Zaciska się wokół szyi. Ten natłok myśli, gdy zasypiam nie u siebie. Gdy wracam do siebie nad ranem. Na szczęście jest ciepło. Na szczęście jest dobra kawa i mój bezpieczny żoliborz.

Przyjdź już, bo znowu się gubię. Bo wiem, że tam wrócę. Bo chcę sobie robić to przyjemne kuku. Bo naprawdę jest fajnie, ale chcę już z Tobą i tylko z Tobą.

Miasto na R. godz. 23. Owocowa saga, makaron z sosem serowo-gówniano-śmietanowym, danie chuj instant. Jarzeniowe światło, ostre. Źle się w takim świetle wygląda, źle wyglądam. Mocny bałagan, mocne słowa dzisiaj z klawiatur przeróżnych. Mocny dzień. Bałagan. Dużo pytań. Sam sobie to robię. Sieczka. Sraczka. Pytań moc. Te słowa pisane są tak ubogie. Tak iluzoryczne. Te wyznania. Miłości. Zakochania. Podrywy. Czy to cokolwiek znaczy?

Podduszony. Sen może spokój przyniesie. Robię to co czuję. Windą do serca. Tam spokój.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

śmierć_we_śnie_Mama

Znowu. Znowu. Znowu. Mama. Śmierć. Za każdym razem inaczej. Jak było teraz? Krew. Wypluwana przy kaszlu krew. Wszędzie. Dywany, podłoga, materac, ściany. Plamy krwi. Zobaczyłem kawałek Jej uda i kawałek zniszczonej zestrupiałej skóry, krzyknąłem - "Nie pokazuj mi tego Mamo, nie chcę tego widzieć". Czego nie chcę widzieć? Zawsze jest tak, że już czuję, że nie ma odwrotu. Z resztą przy tym skurwielu nigdy niema odwrotu. Zawsze też powtarza się to, że nie widzę jak wynoszą Jej ciało, jak w rzeczywistości. Wtedy uciekłem do miasta na Ł. I dobrze, nie mam w głowie czarnego worka, różańców, otwartej trumny, ciała. Bo przecież zostało ciało. Tylko pamięć dotknięcia Jej zimnej dłoni, zaraz po ostatnim wydechu. 

Dlaczego? Po co? Naprawdę czegoś nie chcę widzieć? Dlaczego znowu te łzy, to łkanie i zawodzenie. Za każdym razem przybiera to obraz co raz większej manifestacji, groteski. Po co?

Tydzień czyszczenia był. Spotkanie w metrze persony, z którą dzieliwszy kawałek swojego życia i całe serce, pozostał jedynie cień ciągnący się jak smród. Powrót do doznań tych, gdzie mi wolno, więc jak daje to biorę. Wybory. Odpuszczanie. Lubienie czasu sam na sam.

A Ty? Który przyjdziesz? Umieram bez Ciebie i to nie we śnie.

wtorek, 9 kwietnia 2013

pytanie_odpowiedź____________

Dialog. Czy byłoby naprawdę tak fatalnie, gdyby na każde zadane pytania padała odpowiedź? Nie. Moim zdaniem nie. Mogłoby być prościej. Jeśli kogoś odpowiedź na zadane pytanie załamywałaby i targał by się na własne życie, to super, przecież i tak wcześniej czy później ten czyn byłby dokonany. Jeśli odpowiedź byłaby - dostaniesz to czego chcesz, ale za 10 lat - no i spoko. Łatwiej czekać.

Prosta komunikacja. Chcesz? Nie. Tak. Dlaczego nie? Bo nie.... i tu dalszy rozwój wypowiedzi, lub - Bo tak... i znowu dalej. Cholera, no prościej by było. Pytanie. Odpowiedź.

- Przyjdziesz? Ty? Który masz przyjść?
- Tak.
- Kiedy?
- za 5 lat

No i super. Wiem co robić.

- Przyjdziesz? Ty? Który masz przyjść?
- Nie
- Nigdy?
- Nigdy.

Proste? Proste. Wszystko jasne.

Kubuś Puchatek zawsze odpowiadał na pytania Prosiaczka i odwrotnie. Było szczerze, było pięknie.

Czy przyjdziesz? Czy będę bogaty? Czy mój Tato długo jeszcze będzie żył? Czy po śmierci spotkam się z Mamą w niebie? Czy kiedyś będę miał fajne ciało? Czy będę miał willę z basenem? Kiedy umrę? Jak umrę?

Kurde. Fajnie by było, co?

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

trawa_______o__///../_der___wa___nietak!______

Co za czas. Reset. Zielony off. Blanty jeden za drugim. Bas z głośnika mocniej mocniej. Zaciągam się. Wklejenie czy raczej odklejenie. Zawsze mnie to zaskakuje, że nadchodzi. Rozdarta karta papieru na strzepy, ten dźwięk. Ta rzeczywistość. Niech idzie w pizdu. Jazda. Jazda. Jazda. Wywalamy wszystko. Konsykłensys już poleciały, choć nie będzie żadnych. Teledysk, szybki montaż, ciach, pach, trach, para buch, ciało w ruch. Światło. Zgiełk. Dysonans, który nagle brzmi tak przezajebiście w ciele. Wspaniały stan. Ciasta marechewkowego pół blachy. Dalej? Dalej! Jeszcze jeden. Do spodu ten off. Przepiękna ucieczka od po ziemi stąpania. Wszystko zaczyna się rozciągać. Emocje są ostre. Wywal wywal wywal. Trawa trawa trawa. Dobrze dobrze dobrze. Zmiażdżony. Zresetowany. Oderwany wróciłem. Wiosna przyszła. Zielona. Wolna. 


czwartek, 4 kwietnia 2013

r___o...ze__._.__..._r.wa_____NIE!

Najbardziej zdumiewa mnie obecnie, gdy przy odśnieżaniu samochodu słyszę tak mnóstwo głosów ptaków. Dysonans poznawczy następuje mocny. Ta kakofonia śniegu kiedy słońce już powinno być wszystkim w głowie, wszystkim głowy tymczasem rozsadza rozsadza jego brak i chyba tym ptakom też. Ciekawe co mówią? Krzyczą?

Przetrwać. Przerwać. Nawet pogoda zmusza nas do PRZETRWANIA, nie dość, że do spełnienia przetrwania kilometry, do miłości przetrwania mile. To ten mróz i śnieg jakby nas przyciskał i delikatnie przesuwał granice. Dość. Nie. Przerwać to przetrwanie już. Nie ma co zwalać na śnieg i liczyć na przetrwanie, tak marnuje się dni. A słońce przyjdzie. Bo po śniegu zawsze świeci słońce, a po dole jest góra. Śmiech. Jeszcze raz: śmiech.

W metrze znowu on. Jebany przypadek. Bez spojrzeń. Bez kartek. Bez potu na plecach. Scenariuszy w głowie mnóstwo, że on da numer, albo, że wygrzebie, odszuka w domu i napisze zaraz z zapytaniem: Ojej, co się stało w palec? Ja bym cholera napisał. Zawsze jest tak, że scenariusz a jawa się mijają. Nie napisał. Zbrzydł nawet w tym niepisaniu. Nie spojrzał. 

Jutro wyjazd. 

Widną do serca zjeżdżać czas zacząć znowu czas. Skan głowy potrzebny niejeden codzienny. Radości szukać i do pudełek myśli wkładać. Spełnienia przyciągać liną do siebie. Nerwy zbijać jak w dwa ognie. Wzdychać. Chuj, że śnieg, ważne, że ja.

wtorek, 2 kwietnia 2013

nibylandia.nigdylandia___________

Najpierw rozbieg, szybciej szybciej szybciej i potem trzy susy, nogami na zmianę, lewa, prawa, lewa, raz, dwa, trzy_______LECĘ! Tak było w moich snach. Latanie nad lasami, wyżej i wyżej, oj jak było pięknie. Cicho, bez nikogo, ja sam, ruda małpa, przez sitko opalana, wolny. Taki miałem przepis na latanie w snach, na ucieczkę. To uczucie nie do opisania, do nibylandii, do której nigdy nie dolatywałem, bo zawsze dzwonił budzik - 6:30 i do budy, do rzeczywistości.

Nibylandia, spolszczenie, ___NEVERLAND - nigdy - kraina. Czyli nigdy do niej nie dotrzesz, jest na niby. Tak zawsze wspaniale mi się kojarzyło to słowo, a dzisiaj. Nawet słowo ___NIEBO, ma w sobie - nie . Co więcej, tłumaczy się z tego - nie - ów słowo. NIE BO. Bo co? Bo nibylandii nigdy nie będzie?

Coś tak właśnie dzisiaj czuję. W nibylandii jest ciepło, a tu już pół roku i kilka dni trwa zima i nie ma słońca. W nibylandii nie ma wody z oczu, która dzisiaj wylewa się ze mnie strumieniami. W nibylandii nie ma podejmowania decyzji i ciężarów, nie ma starzejącego się Ojca, co mnie przeraża, nie ma homofobicznej bratowej, która znowu dała upust swojej nienawiści wobec mnie, nie ma trwogi i zagubienia o jutrzejszą miłość, która ciągle nie nadchodzi, choć jest nad wyraz wyczekiwanym przeze mnie gościem.

Tutaj jest zimno. Tutaj boli. Tutaj ciągle bawię się ze swoim cieniem w chowanego i ciągle szukając nawet nie wiem czego. Tutaj znowu się zgubiłem trafiając znowu na samego siebie - ha! czyli jednak COŚ (kogoś) znalazłem. Świetnie. 

Pozdrawiam cię nigdykraino. Nie umiem latać. Zapomniałem? Przypomnisz mi?