sobota, 23 lutego 2013

burza.w.szklance.ciała____________

Śnieg pada cicho, tylko chrup chrup pod butami. Jeszcze pół godziny temu potrzebowałem burzy. Potrzebowałem niepokoju kiedy nadchodzi, jest duszno gdy nagle zrywa się wiatr, niebo staje się szare, grzmot gdzieś daleko, i pierwsze krople, kap kap i ryms leci z nieba woda, i asfalt rozgrzany tak pachnie. Cała orkiestra kropel. Perkusje kałuż, dęte rynny, klawiszowe parapety, tylko słuchanie pozostaje. Strach powoli ustępuje, wiatr też i chmury się rozchodzą. Nocami jeszcze liczysz między błyskiem a grzmotem, raz, dwa, trzy, cztery BUM, myślisz: "uff to jeszcze cztery kilometry od nas". Potem przez trochę jeb jeb, jedno po drugim. Trochę strachu. Mija. Wszystko mija. Jeszcze pół godziny temu potrzebowałem burzy. Wszystko pięknie się rozegrało, tak jak latem na dworzu, z tą różnicą, że we mnie. Uszło. Poleciały łzy. Do łezki łezka i nie jestem niebieski już. Wiatr i pioruny tylko nadszarpnęły serduszko i trochę boli teraz, kłuje, ale przejdzie. Potrzebuję odpocząć. Dużo się dzieje ostatnio.

Postawić na siebie? Może czas na zdrowy egoizm, tak się mówi. Zostawia się nie trudno, tak sobie myślę. Bałbym się tylko powrotu, że nie będzie do czego. A może jednak warto nie uzależniać się od innych? Może warto spędzić 30ste urodziny nad wielkim morzem daleko daleko? Wyjechać, wyjechać? Czechow wraca. Inaczej tylko nie co. Myślę. Zrobię?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz