wtorek, 6 września 2016

wybuchy.na.słońcu

Ten dzień chcę zapamiętać. Jako przeciwwaga do bycia stabilnym. Jako bycie statkiem w trakcie sztormu. Płynę dalej. Jestem silny.

Telefon. Koleżanka. "A bo wiesz, zaczepił mnie w samolocie, dał wizytówkę, że Adam, że aktor z wykształcenia, że pracuje tu. Bo on nie może się ze swoim bratem skontaktować, nie wie czy żyje". Serce w gardle. Brat AM1ego. Dzwonię tu dzwonię tam. Mogłem olać. Mogłem powiedziec stop, nie moja sprawa, ale ktoś poprosił o pomoc, więc musiał być dość zdesperowany, że zrobił to w moim miejscu pracy z przypadkową osobą. Nie olałem. Wpadłem po uszy. Emocja. Telefon. Jeden drugi. Żyje. Ale granica postawiona. Tam nic się nie zmienia.

Umawiam się na telefon z Przyjaciółką i z tego powodu jadę wcześniej do miasta. Wychodzę z metra - a na mnie wychodzi PG. Radość, bo dawno się nie widzieliśmy. Radość. Stara miłość. Niestabilność. Ale tam też się niewiele zmienia.

Po telefonie widzę się z O. Idziemy na leniwe. Gadam o sytuacji z telefonem i kto na mnie wpada na rowerze? PR. WOW! Wcześniej zażartowawszy i sprawiwszy, że okazało się, że stabilny nie jestem. Że wiatr powieje a ja już. A tam się zmienia?

I idziemy  z O. do tego Prasowego. Stoimy w kolejce za PR i jego P.

- O. wiesz kiedy tu byliśmy ostatni raz razem?
- no kiedy?
- Jak płakałem do pomidorówki.

Zamknięty krąg. Nie ma przypadków. A na to wszystko ciekawość przede mną. Niech nowe idzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz