niedziela, 22 stycznia 2017

JFK

Tam późno. Tu też już późno. Utknąłem tu.

(W poniższym akapicie będzie mi chodziło o konfrontację z rzeczywistością i różne z niej uciekanie)
Tak sobie myślę, że bym się po prostu napił wina (choć jego zapach już nie jest fajny, łiski z kolą ma fajny zapach). Napiłbym bym bym bym się. Czyli zrobił coś, co robiłem codziennie. I było mi tak samo jak teraz, tylko kaca rano miałem i nie chciało mi się wstać i byłem opuchnięty. Oj, post ku trzeźwości się pisanie szykuje. Albo bym się zjarał. Albo to ostatnie. I by było używanie. To używanie. Bo tak. Upłynnić rzeczywistość. Pokolorować świat. 

Bo nie jest najfajniej. Ale to już wiadomo. 

Między światami się znalazłem. 

Nie jestem w świecie , w który wprowadziła mnie Pani Z. Nie jestem. Złapałaś mnie Droga Z. na granicy. Zrobiłaś dla mnie coś, co chciałem, żeby ktoś zrobił dla mnie od dawna. Przytrzymałaś mnie. Powiedziałaś: ŁOŁ - zatrzymaj się. Zatrzymaj się. Spójrz dookoła. Zobacz gdzie jesteś. No niezłe bagienko. Ale to była granica, nie  przekroczyłem jej. Bardzo Ci za to dziękuję. Powiem Ci o tym jak się zobaczymy, ciekawe co odpowiesz. 

I choć Ci których spotkałem w tym brudnym miejscu z sylwestrowymi dekoracjami na ścianach. Ci, którzy mówiliście prawdę. Ale taką prawdziwą prawdę. Było mi z Wami dobrze, ale nie jestem po Waszej stronie. Nie chodzi o ocenianie - że nie jestem taki jak Wy. Jestem. Bo wszyscy jesteśmy tacy sami. 

Nie chcę też być już w świecie, w którym byłem. W tym pokolorowanym. W tym co jest fajnie niby fajnie. W tym zalanym. Zasypanym. 

Nie chcę, chociaż codzienność sprawia, że mam ochotę zrobić sobie dayoff. I do tej pory myślałem o tym, jak o przegranej. Już nie. Po prostu to by się stało. Bo jestem wolny. Bo mogę. 

Słucham swojego ciała. Staram się dać mu głos. Przecież dzięki niemu żyję, i tak bardzo chciałem je wysterować na swoją pseudo korzyść - no to teraz mam. 

Takie najjakiekolwiek jest to, że tego świata, który bym chciał, żeby był nie ma. Nie widzę go. Nie widzę, nie czuję szans, żeby był. Bo sam tu jestem w tym świecie co bym chciał, żeby był. 

U zbiegu tych trzech stanów jestem ciągle. Tu. W JFK. Tu gdzie utknąłem. 

I nie jestem słaby. Chociaż tak ci powiedziałem, a ty tak wspaniale na to przyklasnąłeś. Jesteś tak samo słaby jak ja. Cholera no nie jestem. To nie jest słabość. To jest dziwność. Nowość. Nieznajomość. Ale nie słabość. ość. ość. Ością jestem stającą w gardle dzisiejszego czasu. Mierzę się z Tobą - świecie dzisiejszy. Odpuszczę w nieodpuszczeniu. 

I za każdym razem kiedy tam pójdziesz, za każdym razem kiedy spróbujesz, za każdym razem kiedy wetkniesz albo się natkniesz będziesz pamiętał o mnie. I o tym, że to cię niszczy. Że uciekasz gdzieś, skąd nie ma ucieczki. Musiałem. Siedzi to we mnie. Siedziało. Już się ulało.

Bo przecież szukamy tego samego. Tylko czy ktoś znajdzie? która droga jest dobra? którędy iść? Przez ośnieżone góry i morze czerwone? Czy Rysy gdzie powietrze jest takie otrzeźwiające i widać najostrzej.

i p.s. Nigdy nie jest tak jak w serialach albo filmach w scenach gdy ona poznaje jego albo ktokolwiek kogokolwiek. Nie ma NIE MA. I też nie ma tak jak już są na randce na kolacji - że zawsze już jedzą i rozmawiają. Nie ma tak. Nie chcę już tych kaw, Tego moderowania rozmowy. Ble.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz